poniedziałek, 27 maja 2013

Precz z odchudzaniem!

Przechodzę aktualnie przez okres, w którym bardzo dużo ludzi dookoła mówi, że:
- przesadzam z tym odchudzaniem
- zaraz popadnę w jakąś anoreksję
- albo już ją mam (?!)
- nie chcę w ogóle jeść
- mam obsesję na tym punkcie i coś jest ze mną nie w porządku
i tak dalej.
Denerwuje mnie to strasznie, bo dawno już takich bzdur nie słyszałam. Dlatego chciałabym sprostować: JA SIĘ NIE ODCHUDZAM. Ja tylko staram się prowadzić zdrowy tryb życia a osiągnięcie wymarzonej sylwetki jest tego skutkiem ubocznym.

Nie rozumiem, dlaczego w momencie, kiedy zaczęłam uważać na to, co jem i traktować swoje ciało z większym niż dotąd szacunkiem, zostałam wrzucona do jednego worka z głodzącymi się dziewczynami, których śniadanie to pomidor, obiad to dwa plasterki szynki a kolacji nie jedzą. Skąd w ogóle to generalizowanie?
Kocham jeść. I nie odmawiam sobie tego. Jem 5 posiłków dziennie, które są urozmaicone i zawierają w większości jedynie wartościowe składniki (wiadomo - zdarzają się wpadki, mniejsze lub większe) a odrzuciłam te szkodliwe. Nie jem słodyczy, unikam smażonego - od kiedy to jest złe? Od kiedy zdrowe żywienie jest głodzeniem się i anoreksją?
Nie ogarniam ludzi :).
I jeszcze w kwestii obsesji - jasne, że uważam na to, co jem i planuję to z wyprzedzeniem, lubię o tym rozmawiać, bo to daje mi kopa do działania i tylko o tym właściwie piszę na blogu, ale przecież to jest właśnie blog o zdrowym stylu życia... To nie oznacza, że moje życie tylko na tym się opiera :). Poza pisaniem mam przecież cudowną córeczkę i fantastycznego narzeczonego, jestem w trakcie przeprowadzki i dużo czasu spędzam na pakowaniu tych nieszczęsnych kartonów, wykonuję dekoracje ślubne, śpiewam, odwiedzamy rodzinę, chodzimy na spacerki... Dużo planuję, myślę, staram się pracować nad sobą nie tylko w kwestii jedzenia i ćwiczeń, ale również eliminować swoje wady i kształtować swoje własne życie.

No... to się wygadałam. Wyobraźcie sobie, że staję przed lustrem i widzę efekty swojej pracy, centymetr pokazuje mi, że warto racjonalnie się odżywiać i jestem z siebie mega dumna a ludzie podcinają mi skrzydła tekstami "Ty nic nie jesz, będziesz mieć problemy ze zdrowiem, itd.". Nie ma co się dziwić, że trafia mnie na miejscu. :) Teksty w tym stylu powinnam słyszeć wtedy, gdy opychałam się frytkami, jadłam masowo batoniki i czekoladę a śniadanie jadłam koło 12. To był moment na pouczanie mnie o tym, co robię źle. Teraz już nikt mi nie wmówi, że przez mój jadłospis będę mieć problemy, bo przecież nigdy nie jadłam tak zdrowo!
Najważniejsze jest jednak, że ja sama mam tego świadomość i nikt nie jest w stanie zepchnąć mnie z dobrej drogi :).


I na koniec, aby cały post dokładnie zobrazować, figury które mnie inspirują = to, co chciałabym osiągnąć:

poniedziałek, 20 maja 2013

Ćwiczenia z Tiffany Rothe

Nie lubię monotonii w ćwiczeniach. :)
Bardzo szybko nudzą mi się ustalone programy ćwiczeniowe, dlatego ciężko mi wytrwać w określonych wyzwaniach. Tydzień poskaczę na skakance - mam dosyć. Zrobię 4 skalpele - czas mi się dłuży. W skrócie: ciągle chcę próbować czegoś nowego!
Na szczęście dla mnie, przeróżnych ćwiczeń czy form aktywności fizycznej jest cała masa. Nie muszę się więc męczyć i robić w kółko to samo: mogę przebierać wśród wielu przygotowanych programów, np. korzystając z YouTube, bo opisowe ćwiczenia nie działają na mnie tak dobrze, jak film z instruktażem w czasie rzeczywistym.
Ostatnio bardzo polubiłam ćwiczenia z Tiffany. Są przyjemne, nie powalają tak na podłogę jak Zuzka czy Ewa, ale też sprawiają, że się uśmiecham. Podoba mi się możliwość ułożenia własnego treningu, korzystając z dziesięciominutowych filmików. Na ten moment do każdego dorzucam tzw. tiffoczki, czyli ćwiczenia, które mają pomóc nam uporać się z boczkami.

Podoba mi się jej figura, nie jest wychudzona, ale wszystko ma na swoim miejscu :). I jest fenomenalnie sprawna!
Także póki co, ćwiczę z Tiffany, aż mi się nie znudzi lub jeśli nie znajdę czegoś nowego.


Cieszę się swoimi sukcesami, powoli efekty zdrowego żywienia i ćwiczeń stają się widoczne. Centymetry celą, kilogramy też (miałam się nie ważyć, ale zrobiłam to z ciekawości i byłam mile zaskoczona), chęci i pozytywnego myślenia coraz więcej. :) A za dwa tygodnie powinnam już mieszkać we Wrocławiu, z czego zadowolona jestem niesamowicie.
Szczęścia chodzą chyba stadami :).

piątek, 17 maja 2013

Sukcesy minionego tygodnia

Podsumowania w środku tygodnia - ktoś oprócz mnie tak robi? :)
Termin nieprzypadkowy, bo to w zeszły czwartek zaczęłam skrupulatnie zapisywać to, co jem i dbać, aby w jadłospisie nie pojawiały się produkty niezdrowe. Minęło więc 8 dni, w czasie których jadłam bardzo różnorodnie, zdrowo i nie głodząc się w żaden sposób. Jestem bardzo zadowolona!

Jak wiecie, ustaliłam sobie niesztywny limit 1600 kcal i moje dzienne jadłospisy oscylowały przy tej wartości. Zdarzyło mi się raz zjeść trochę bardziej głodowo (niedziela - 1200 kcal), ale nie miałam siły wpychać w siebie wieczorem dodatkowego jedzenia, kiedy już się zorientowałam, jak sytuacja wygląda.
Rozkład BTW różnie, raz mniej białka, raz mniej tłuszczu - moim problemem jest chyba ograniczenie węglowodanów, ale pracuję nad tym i wiem, że będzie coraz lepiej. Staram się też jak mogę kupować różne produkty w myśl zasady, że "zdrowe odżywianie zaczyna się na zakupach".

Zaliczyłam tylko jedną wpadkę - w sobotę byliśmy w nowej Ikei, więc wybraliśmy się do bistro. Zdecydowałam się frytki z klopsikami... mogłam zdrowiej, wiem, ale i tak jestem z siebie zadowolona, bo lepsze to, niż Kfc czy inny Mac.

W tym tygodniu spróbowałam również wielu nowych ćwiczeń: po raz pierwszy zrobiłam killera i turbo Chodakowskiej i dałam radę! To jest postęp niesamowity, bo zrobić cały skalpel udało mi się dopiero za trzecim podejściem - a jest on przecież o wiele łatwiejszy. Moja kondycja rośnie, rośnie również pewność swoich możliwości i wiara w to, że mogę więcej, niż podpowiada mi mój umysł.
Do tego zaczęłam robić Tiffoczki co drugi dzień. Trening krótki, bardzo niepozorny, ale daje w kość na drugi dzień. Po lewej w zakładce "ćwiczę" jest do niego link, polecam każdemu przekonać się na sobie. Znaleźć 10 minut to chyba nie problem :).

Pisałam również TUTAJ o moim wyzwaniu - miesiąc bez słodyczy i gazowanych napoi. Brawa dla mnie, udało mi się je zrealizować. I tak jak pisałam, nie kończę wraz z upływem miesiąca, mam nadzieję zrezygnować z nich na stałe.

I na koniec, część posiłków, jakie jadłam w tym tygodniu w ramach inspiracji... ostatnio sama mam już problem z tym, co jeść, żeby nie było monotonnie, więc jeśli znacie jakieś źródła dobrych, zdrowych przepisów, chętnie przejrzę. :)

sałatka z wędzonego pstrąga, twarogu, pomidorów i szczypiorku

pełnoziarniste naleśniki z brokułami i twarogiem, zapiekane z żółtym serem

śniadaniowe placuszki z otrębami i jabłkami

ryż z potrawką: gotowana flądra + warzywa

śniadaniowe placuszki z bananów i mąki pełnoziarnistej

ziemniaki, fasolka szparagowa i grillowana pierś z kurczaka (bez tłuszczu)

koreczki z łososia i lekkiego serka
kasza gryczana, brokuły, gotowana soczewica i pierś z kurczaka gotowana na parze

ziemniaki, sadzone jajka i mieszanka warzyw

koktajl jabłkowo-pietruszkowy

i mój ulubiony zamiennik słodyczy: zblenderowane mrożone truskawki z jabłkiem, bez dodatku cukru

Miłego dnia :).

poniedziałek, 13 maja 2013

Ujędrnianie ciała

Równolegle z odpowiednią dietą i ćwiczeniami, warto zadbać o dodatkowe ujędrnianie skóry. U kobiet, które jak ja, są już mamami, kwestia braku jędrności jest normalna, nieliczne tylko mamy mogą się pochwalić całkowicie jędrnym brzuchem (chociaż ja jeszcze nie spotkałam takiej, u której ciąża nie zostawiłaby żadnego śladu. Nawet, jeśli figura szybko wróciła do normalności, skóra potrzebuje na dostosowanie się do nowych warunków nieco więcej czasu). Przy odchudzaniu, dodatkowe dbanie o skórę jest również niezmiernie ważne - przy gwałtownym spadku wagi mogą nawet pojawić się rozstępy. Jeśli odpowiednio wcześniej nie zadbamy o naszą skórę, po kilku miesiącach może się okazać, że mięśnie są silne, tłuszczyk zredukowany a skóra... wisi.
Jak więc ujędrnić swoje ciało, nie korzystając z drogich zabiegów?


Wybierz odpowiedni krem
Kremów, balsamów i żeli ujędrniających jest na rynku cała gama. Warto wcześniej zapoznać się z recenzjami, składem czy opiniami kobiet, które już dany produkt używały. Świetna jest również zwykła oliwka, np. babydream z Rossmanna. Tej obecnie osobiście używam :).
Pamiętaj - podstawą jest regularność! Nawet najdroższy krem na wiele się nie zda, jeśli będziesz używać go raz w tygodniu. Smarowanie ciała raz dziennie to minimum, idealnie byłoby robić to rano i wieczorem.

Masuj!
Wcieranie kremu nie powinno kończyć się z momentem nałożenia go na wybrane partie. Całość powinnaś zakończyć masażem, aby ułatwić składnikom wnikanie w skórę i poprawienie jej ukrwienia. Szczp, poklepuj, ugniataj - wszystko to wyjdzie Ci na dobre :).
Do masażu poza własnymi dłońmi można użyć też specjalnego masażera, szczotki czy szorstkiej gąbki. Ostatnio zaczęłam używać właśnie takiego ręcznego masażera z dwiema wymiennymi końcówkami (jestem pewna, że w zestawie była też trzecia, ale musiała się gdzieś zagubić) oraz funkcją wibracji. Po każdym smarowaniu oliwką, używam go aby pobudzić skórę do działania. Na efekty jeszcze za wcześnie, ale polecam każdemu. :)

źrodło: mporady.pl
Stosuj naprzemienny prysznic
To sposób, którego długo używałam, kiedy byłam jeszcze młodsza i bardzo mi służył. Pod koniec mycia zafunduj swojej skórze prysznic - na przemian ciepły i chłodny. Każda faza powinna trwać ok. pół minuty. Całość zakończ prysznicem chłodnym. Już po jednym razie widać różnicę, jeśli wprowadzicie taki prysznic na stałe do swojej pielęgnacji, efekt będzie z pewnością powalający. :)

Dodatkowo - peeling!
Raz czy dwa w tygodniu warto zdecydować się na peeling całego ciała. Tu podobnie - na rynku jest cała masa produktów do tego przeznaczonych, o przeróżnym zapachu, konsystencji i składzie. Możesz również peeling wykonać samodzielnie: wystarczy zwykły cukier i oliwka do ciała. Po dokładnym oczyszczeniu ciała z martwego naskórka, skóra będzie lepiej przyjmować kremy.

źródło: przystanekuroda.pl

A może chińska bańka?
Masaż wykonywany z jej pomocą jest polecany szczególnie na cellulit. Nie musisz udawać się w tym celu do gabinetu kosmetycznego, bańki za niewielką cenę możesz zakupić na allegro (ja swoją pożyczyłam od mamy <3) z pomocą internetu nauczyć się go wykonywać i po regularnym stosowaniu cieszyć się znaczną różnicą. Odpowiednio wykonany masaż nie należy do najprzyjemniejszych (cóż, po prostu boli. Nie będę czarować), ale jest naprawdę efektowny i wart wytrzymania. Z resztą, przy bólu porodu to naprawdę nic :D.
Takiego masażu nie powinno się stosować na sucho - najlepiej zrobić go po prysznicu, peelingu, w skórę wmasować wybrany krem lub oliwkę a następnie zassać bańkę. Masaż wykonujemy zawsze w kierunku serca. Ruchy mogą być proste, okrężne, możemy trząść, robić ósemki i spirale.
Zabiegi powinno się powtarzać co 2-3 dni (lepiej nie robić tego codziennie!). Po wykonaniu 10 masaży należy zrobić sobie przerwę, po czym serię można powtórzyć.

źródło: studiouroda.pl
Najlepsze efekty da połączenie kilku sposobów i sumienne ich wykonywanie. Oczywiście, nie oszukujmy się - żaden z tych zabiegów nie pomoże, jeśli będziesz niezdrowo się odżywiać i zrezygnujesz z ruchu. Jeśli jednak do odpowiedniej diety i ruchu dołożysz regularne dbanie o skórę, efekt "wow" masz gwarantowany.

Macie jeszcze jakieś sposoby na ujędrnienie skóry, które mogłybyście mi polecić? :)

piątek, 10 maja 2013

Założenia mojej "diety"

Od dawna szperam, czytam, dopytuję i edukuję się w zakresie żywienia. W końcu myślę, że poznałam temat na tyle, żeby móc porządnie przełożyć go na rzeczywistość (rzecz jasna, dietetyka i żywienie to bardzo obszerne tematy, moja wiedza nie obejmuje więc nawet połowy ich objętości, ale na moje potrzeby wystarczy całkowicie). Celowo wzięłam wyraz "dieta" w cudzysłów, ponieważ nie chcę traktować tego jako okresowy plan jedzenia, który ma mi pomóc tylko schudnąć. Chodzi generalnie o zasady, jakimi zamierzam się kierować w codziennym życiu - coś, co ma mi wejść w nawyk, stać się normalnością i towarzyszyć do końca życia.

Z pomocą internetowego kalkulatora wyliczyłam swoje zapotrzebowanie kcal. Przy moim wzroście i wadze oraz lekkiej lub żadnej aktywności fizycznej waha się ono w granicach 1668-1912 kcal dziennie.Wybrałam liczbę pomiędzy - 1790kcal.
Ponieważ nie zależy mi na szybkim efekcie, który miałby się odbić porządnym efektem jojo oraz nie zamierzam głodować, redukuję swoje zapotrzebowanie o 200 kcal. Niewiele, ale wystarczy. Moim założeniem będzie więc spożywanie dziennie posiłków o łącznej kaloryczności 1600.
Oczywiście nie są to sztywne założenia.
Nie zamierzam popadać w paranoję "rany, zjadłam 10kcal więcej, muszę się załamać", bo nie na tym to polega - powyższe wartości mają mi pomóc orientacyjnie. Jeśli zwiększę aktywność fizyczną, zwiększę liczbę kalorii. Wszystko będę dopasowywać do siebie :).

Dalej - nie od dziś wiadomo, że ważna jest nie tylko ilość zjadanych kalorii, ale również ich źródło. I na tym się będę koncentrować. Przyjmuję rozkład, według którego 30% to białka, 30% tłuszcze i 40% węglowodany.
Nie będę się rozpisywać o tym, jak procenty przeliczyć na gramy, żeby było łatwiej nam to ułożyć - o tym fantastycznie rozpisała się Niebieskoszara TUTAJ i TUTAJ.
Pomocny w wyborze odpowiednich źródeł BTW okazał się dla mnie TEN artykuł z sfd.

Moja dieta składać się będzie głównie z chudego mięsa, ryb (w dużych ilościach - dzisiaj np. 4 moje posiłki zawierał ryby, trzy różne rodzaje. Ostatnio mam na nie ogromną ochotę i nie mogę przestać ich jeść) i warzyw. Ziemniaki ograniczam do "raz w tygodniu", zastępuję je kaszą, ryżem, pełnoziarnistym makaronem i naleśnikami (również w zdrowszej wersji). Stawiam na różnorodność! Będę szukać ciekawych przepisów na zdrowe i smaczne dania.

Wciąż nie słodzę herbaty.
Nie jem słodyczy.
Nie piję gazowanego.
Poza tym, rezygnuję z picia słodkich napoi na rzecz 2 litrów niegazowanej wody dziennie (lub zielonej herbaty).
Solę tylko, jeśli trzeba - używam raczej suszonych ziół i przypraw bez polepszaczy.
I obiecuję, że będę walczyć z fastfoodami.

Na początku będę prowadzić dziennik żywieniowy, żeby ułatwić sobie odpowiednie komponowanie posiłków oraz kontrolowanie samej siebie. Myślę, że z czasem, kiedy nie będę już długo musiała się zastanawiać, co powinnam zjeść, aby posiłek był bardziej bogaty w białko, zrezygnuję z niego.

Do dziennika nie wliczam warzyw (poza kilkoma wyjątkami, które znajdziecie w artykule z SFD), chyba że miałabym je jeść na kilogramy :).

Dla przykładu, wczorajszy jadłospis

W pierwszym posiłku doliczyłam pomiodorki zupełnie bez sensu, ale jadłam je również do innych posiłków. Brokułów, szczypiorku, sałaty itd. nie liczę. Podwieczorek był w postaci koktajlu. Kolacja - jajecznica.

I w gratisie mój wczorajszy obiad:
741 kcal: 65g Białka, 10g Tłuszczy, 97g Węglowodanów

 Jeśli ten post czyta osoba bardziej niż ja rozeznana w temacie, bardzo poproszę mnie skorygować, jeśli robię coś źle i wspomóc radami. :) Będę bardzo wdzięczna.
I trzymajcie za mnie kciuki!

czwartek, 9 maja 2013

Kwestia pewności siebie


Pogoda wczoraj była obłędna, gorąco, słonecznie, aż nie chciało się siedzieć w domu! Mój kochany miał wolne, wybraliśmy się więc na spacer całą trójką. Zanim jednak wyszliśmy, stanęłam przed szafą, żeby ubrać się w coś sensownego. Ulubione rybaczki świeżo po praniu, więc jeszcze nie wyschły. Sięgnęłam po białą, obłędnie krótką spódniczkę, którą namiętnie nosiłam przed ciążą. Założyłam, spojrzałam w lustro... i przebrałam ją na długie jeansy.

Spacerując zauważyłam kobietę, która z pewnością ważyła kilkadziesiąt kilo więcej. I nie miała żadnych zahamowań! Spódniczka przed kolano, obcisła bluzka, która uwydatniała konkretne boczki i spory dekolt. Uderzyło mnie wtedy to, pomijając już estetykę takiego wyglądu, że musi być ona cholernie pewna siebie. Tylko ktoś akceptujący siebie w pełni, mógł ubrać się w ten sposób i z uśmiechem iść chodnikiem.
Dlaczego ja tak nie potrafię?
Moja figura nie jest dramatyczna. Będąc przed ciążą w niektórych momentach wyglądałam gorzej, może nie martwiłam się utratą jędrności, ale brzuch czasem o wiele bardziej mi odstawał. Nogi były takie same! A mimo to, chodziłam w krótkich spódniczkach, mając głęboko w dupie całą resztę świata. Czułam się w nich dobrze, podobałam się sobie. Nie musiałam ukrywać się za długimi spodniami, bo nie czułam takiej potrzeby.

Dotarło do mnie, że to jak wyglądamy, to w dużej mierze nie kwestia figury, ale kwestia pewności siebie.
Tego, czy akceptujesz swoje ciało, czy kochasz swoją osobę, czy cieszysz się, że jesteś w "swojej skórze". Ostatnio jestem dla siebie trochę bardziej krytyczna. Denerwuje mnie fakt, że przecież zaczęłam tak dawno temu a efekty wciąż nie powalają! Że wciąż nie wyglądam tak, jakbym chciała.
A przecież to tylko moja wina...
Frytki, kurczaki, zamawiane hurtowo wręcz fastfoody, dużo gównianego jedzenia, mało zdrowych potraw. Do tego dochodzą dni, kiedy dobija mnie ból brzucha i muszę zrezygnować z ćwiczeń. Wtedy powala mnie totalne poczucie beznadziei, które przekłada się na całą resztę mojego życia. Nic mi się nie chce, nawet robienie dekoracji na ślub wydaje się być ogromnym wyzwaniem (jedna z moich największych radości, wyobrażacie sobie?!), jestem rozdrażniona i zrezygnowana. Takie chwile lubię zajadać. Najem się, wręcz przejem i czuję się, jakby cały świat przestał mieć dla mnie sens. Nie mogę popatrzeć w lustro z satysfakcją, bo nie jestem z siebie zadowolona.
I tak w kółko.

Chciałabym móc ubrać sukienkę, krótką spódniczkę i z podniesioną głową iść na spacer. Przecież wyglądam całkiem normalnie! Jak mam się do tego przełamać?
Zauważyłam, że pewność siebie zawsze podnosi mi się po udanym treningu. Zawsze czuję się o wiele lepiej, jeśli porządnie ćwiczę. A jeśli do tego wszystkiego jem zdrowo, nic nie jest w stanie mnie zatrzymać.
Najważniejsze w tym momencie, to znów wrócić na odpowiedni tor. Po raz kolejny. I pracować nad akceptowaniem siebie, miłością do swojej osoby, bo ostatnio z tym ciężko.
Muszę być dla siebie mniej krytyczna, ale bardziej wymagająca. "Nie, nie możesz zjeść porcji frytek z sosem czosnkowym!", ale "Odpuszczenie sobie treningu, kiedy odczuwasz ból jest w porządku, ważne żebyś zdrowo jadła".
I tak dalej.
Wierzę w to, że pewnego dnia przestanę w siebie wątpić i będę całkowicie w siebie wierzyć. Dobry początek już mam :).

środa, 1 maja 2013

Mój dziennik treningu, diety i motywacji

Do zrobienia tego typu dziennika zabierałam się już wielokrotnie. Parę dni temu zaczęłam nawet projektować wersję zeszytową, ale w trakcie pracy zniechęciłam się totalnie. Stwierdziłam, że moje pismo jest beznadziejne, że ręczne rysowanie tabelek mi nie wychodzi i zapał gdzieś mi uleciał. Do czasu, aż przypomniałam sobie, jak fantastycznym wynalazkiem jest drukarka :).
Wygrzebałam z szuflady stary, niewielkiej ilości notes/mini segregator. Jestem przekonana, że pamięta on jeszcze czasy prl-u, jego pierwotnym przeznaczeniem było zapewne trzymanie w jednym miejscu telefonów, adresów i podręcznych notatek.
Tak mój peerelowski notes prezentował się na początku:

Po wyciągnięciu starych, pożółkłych kartek środek wyglądał w ten sposób:


Pracę nad notatnikiem zaczęłam od dokładnego wyszorowania go szczoteczką i mleczkiem do czyszczenia, po spłukaniu dokładnie go wysuszyłam i zabrałam się do okładki. W biedronce dorwałam fantastyczne naklejki z różnego rodzaju jedzeniem (1,99 zł za jednen komplet!), ozdobiły one moją stronę tytułową:


Następnie przyszła kolej na pracę nad wnętrzem.
Zaznaczam na wstępie, że nie zaprojektowałam stron w całości samodzielnie. Korzystałam z udostępnionych przez Jen projektów z tego postu, modyfikując obrazki według własnych potrzeb. Przerobiłam je również na język polski, pozmieniałam układ - wykorzystałam to, co było mi potrzebne według swojego pomysłu.
W pracy nad tym, co powinno się znaleźć w takim notesie pomogły mi również posty Linki z tego bloga.

Co znajduje się w moim dzienniku? Oprócz strony tytułowej, jest jedna, gdzie wypisałam informacje o sobie. Ot, takie podstawowe dane. Mam również miejsce na planowanie tygodnia (oraz podsumowanie realizacji) oraz planowanie posiłków na każdy dzień. Poza tym, jest strona na wpisanie tego, co faktycznie danego dnia jadłam razem z krótkim podsumowaniem - jak wyglądał trening, ile wypiłam wody i miejsce na krótkie notatki. Nie zabrakło też stron na ulubione przepisy, motywacje, tabelkę na wymiary oraz zwykły notes. :)

Do mojego dziennika dołączyłam kolorowe karteczki w różnych rozmiarach, aby móc ważniejsze rzeczy zaakcentować lub po prostu zapisać ciekawą myśl. Do kompletu podrukowałam również motywacyjne naklejki (z tekstami typu: "well done", "good job" i "that was great"), ale nie załapały się do zdjęć.

Kolorowe zakreślacze dołączone są do zestawu, ale nie wkładam ich do notesu, bo jeszcze nie wpadłam na pomysł, jak mogłabym je przymocować. :)


Jak Wam się podoba?

Problem sprawiły dziurki, ponieważ są w bardzo dziwnym rozstawie - każdą musiałam robić osobno, więc czasami wyszło krzywo, ale nie przeszkadza mi to w żadnym stopniu. Jestem bardzo zadowolona z efektu końcowego, tym bardziej że robiłam taki notes po raz pierwszy. Jestem już stuprocentowo pewna, że z początkiem roku 2014 (lub może we wrześniu 2013?) zrobię sobie samodzielnie kalendarz, zawierający w końcu wszystko, co zawsze mi było potrzebne. Już się nie mogę doczekać. :)

Każda z Was może sobie taki notes własnoręcznie przygotować! Jeśli nie masz w szufladzie peerelowskiego notesu, możesz takiego poszukać na targowiskach (^^) lub po prostu skorzystać z segregatora. Do planowania stron używałam programu Photoshop, drukowałam je na pociętych w odpowiedni rozmiar (u mnie 15x9) kartkach z bloku technicznego, na drukarce mojej mamy (nasza jest beztuszowa :D). Do tego jakieś naklejki, trochę kreatywności i gotowe! Własnoręcznie przygotowane dzienniki mają tę zaletę, iż może się w nich znaleźć wszystko, co faktycznie jest Ci potrzebne w dzienniku. Ogranicza Cię jedynie własna wyobraźnia.

Jeśli też zabierzecie się do wykonania własnego dziennika, bardzo proszę o info - chętnie zobaczę! :)