Znów mam mało czasu na blogi i internet, święta zbliżają się zdecydowanie za szybko i pochłaniają mnie bez reszty. Prawie całe mieszkanie mamy już generalnie sprzątnięte, kartki wysłane, ciasteczka upieczone, prezenty czekają na zapakowanie. Mam też za sobą ostatnią próbę z chórem - wczoraj ćwiczyliśmy kolędy w bardzo miłym nastroju. Trochę czasu muszę jeszcze poświęcić na dekoracje świąteczne, chociaż część leży już i czeka na swoją kolej. :) Między Świętami a Sylwestrem postaram się znaleźć chwilę, żeby nadrobić wszystkie blogowe zaległości i w końcu zmienić szablon. Tymczasem notka, którą napisałam jakiś czas temu i czekała na publikację.
Dużo pisałam o swojej pielęgnacji, tym razem chciałam
napisać troszkę o tym, jak dbam o moją Amelcię. W przypadku dziecka wyznaję
zasadę „minimum to wystarczająco” i nie przesadzam z ilością kosmetyków. Moim
zdaniem nie ma sensu przyzwyczajać skórę do wielu produktów, zwłaszcza w
przypadku takiego maluszka. :)
Czego używam/używałam?
·
Oliwka Babydream, o której już pisałam TUTAJ. Do
masażu lub na główkę. Nie jest jednak naszym codziennym kosmetykiem, bo nie
widzę potrzeby tak częstego natłuszczania skóry maleństwa. W wypadku
przesuszenia skóry na pewno po nią sięgnę, jeśli się pojawi.
·
Żel do mycia 3 w 1 – Johnson's Baby. Dodaję do wody i robię pianę, której używam do mycia.
„Brudniejsze” miejsca myję dodatkową ilością płynu (a Amelia śmieje się jak
szalona, kiedy zabieramy się za szyjkę :D).
· Chusteczki nawilżające babydream - przy zmianie pieluszki. Staram się też nie używać ich za każdym razem i do mycia użyć po prostu wacika z wodą/płynem do mycia.
·
Maść Bepanthen/krem pielęgnacyjny sudopanten z
jakiejś próbki – jeżeli zauważę
zaczerwienienie na pupie i TYLKO WTEDY. Jestem przeciwniczką smarowania pupy
przy każdej zmianie pieluszki, tym bardziej jeśli używa się mocnej maści czy
kremu. Kremu używam, jeśli coś się dzieje. W przypadku większego zaczerwienia
lub gdy coś mnie zaniepokoi (co zdarza się bardzo, bardzo rzadko), używam
sudocremu. Podkreślam: muszę mieć do tego naprawdę poważne powody. Mam malutką
próbkę i do tej pory jej nie zużyłam nawet w połowie. Na półce stoi też wielkie
opakowanie Sudomaxu, od mamy Karola, którego nawet nie otworzyłam – bo nie było
potrzeby. Moim zdaniem najlepszym "kosmetykiem" do pupy jest po prostu powietrze, czyli wietrzenie. Jak widać, moja filozofia się sprawdza, bo przez 5 miesięcy Amelcia
nie odparzyła się ani razu. :)
·
Krem bambino z tlenkiem cynku – na buzię przed
spacerem podczas zimowej pogody. Póki nie nadeszły mrozy, też nie smarowałam,
bo nie było moim zdaniem takiej potrzeby.
·
Oilatum – do co drugiej kąpieli w pierwszym
miesiącu, kiedy Melcia miała suchą skórę zamiast płynu do mycia. Fantastycznie
pachnie i niesamowicie nawilża. Aktualnie nie używam. Czeka na sytuację
awaryjną.
·
Sól fizjologiczna – do przemywania oczka, kiedy
ropiało. Aktualnie nie używam, bo z oczkami nic się nie dzieje :). Trzymam ją
też w razie kataru do noska.
Jak widać, zestaw jest minimalny, ale w moim przypadku
się sprawdza. Tak samo było z pępkiem Melci, za radą położnej nie smarowałam
żadnym spirytusem czy innym świństwem, po prostu utrzymywałam go w suchości.
Odpadł po tygodniu i zagoił się od razu, bez żadnego paprania. Czasem mniej
znaczy po prostu lepiej :)
Bardzo przydatne wskazówki:-)
OdpowiedzUsuń;)
OdpowiedzUsuńJako młody ojciec zaczynam sobie wreszcie radzić z pielęgnacją bobasa...
OdpowiedzUsuń