Koniec miesiąca się zbliża, wraz z nim koniec roku, czas więc na podsumowania i postanowienia. Jutro zabiorę się do tego na poważnie, dzisiaj jednak rozliczenie z moimi włosowymi planami :).
TUTAJ pisałam, co takiego mam zamiar wyczyniać. Jak wyszło?
Udało mi się:
* Do mycia używać facelle - jestem zadowolona, tym bardziej, że jest to produkt bardzo wszechstronny (idealny do mycia ciała, twarzy), ale nie jest to zachwyt. Niesamowicie plątał mi włosy, z czym radził sobie Garnier AiK i Biovax, ale maski Alterry już nie. Rozczesywanie było katorgą...
* Stosować maski i odżywki d/s po każdym myciu oraz nakładać odżywki b/s do zabezpieczenia
* Nie stylizować włosów. Odpuściłam sobie ugniatanie, nakładanie żelu i podkreślanie skrętu. Skupiłam się na regeneracji :).
* Używać olejku rycynowego. Dodawałam go do maseczek, wzbogacając je. Jeszcze nie zagościł na moich włosach w czystej postaci.
* Nałożyć maseczkę z nafty kosmetycznej i żółtka.... i powiem tak: nigdy więcej. Żółtko zrobiło z moimi włosami jakieś totalne zamieszanie, mimo że wszyscy wychwalają je za niesamowite walory.
Nie udało mi się:
* Użyć wody brzozowej. Stoi nieruszona w szafce. :)
* Kupić kozieradki, bo totalnie o tym zapomniałam.
Doszłam do wniosku, że wolę swoje włosy rozczesane, gładkie, miękkie w dotyku i jednocześnie wykręcające się na wszystkie strony niż oblepione żelem, splątane, ale za to z pięknymi lokami. Nie wiem, czy jest sens podkreślać skręt za wszelką cenę...
Włosy na dzień dzisiejszy, zdjęcie z lampą:
Wygładzone odżywką Joanna Naturia, tą żółtą. Po całonocnym olejowaniu olejkiem z pestek winogron .
Plany na styczeń:
1. WRESZCIE POZBYĆ SIĘ TEGO KOSZMARNEGO BALEJAŻU. Wracam do ukochanego brązu, zamówiłam już sobie hennę, której wręcz nie mogę się doczekać.
2. Przed każdym myciem nakładać na całą noc olej na długość (z pestek winogron) i skalp. Do tego będę używać olejku stymulującego wzrost włosów Khadi, który dostałam w prezencie urodzinowym od mojego kochanego Karolka. Marudziłam mu bardzo długo a on cały czas mówił, żebym dała spokój, bo w życiu mi czegoś takiego nie kupi. Jakie było moje zdziwienie, kiedy jednak go dostałam. Niespodzianka była niesamowita!
3. Wrócić do picia drożdży i zmierzyć wreszcie, czy faktycznie przyspieszają porost.
4. Jako, że facelle mam już na wyczerpaniu, przetestować do mycia włosów jakiś z szamponów Alterry.
5. Nakładać maski, odżywki, olejki, dbać o włoski i ich nie niszczyć :)
niedziela, 30 grudnia 2012
sobota, 29 grudnia 2012
Recenzja maty iFit - tanecznej i fitness
Dzisiaj chciałam Wam napisać o najbardziej trafionym prezencie, jaki znalazłam pod choinką. Mam na myśli matę fitness :). Zdecydowałam się napisać jej dokładną recenzję, bo właściwie za wiele o niej nie można znaleźć w internecie. Może akurat uda się mi się pomóc komuś, kto będzie się zastanawiał nad jej zakupem.
iFit Usb Tv Game - Your Personal Trainer to połączenie maty do tańczenia, gier rozrywkowych oraz różnego rodzaju ćwiczeń. Cała zabawa tkwi w fakcie, że nic nie da się zrobić siedząc w miejscu - potrzebny jest ruch! Gra wymaga od nas stawania na określonych polach, co pozwala zdobywać punkty... Ale zacznijmy od początku.
Matę wystarczy podłączyć do telewizora oraz do kontaktu, nie jest potrzebna żadna instalacja. Do wyboru mamy 5 trybów: taniec, ćwiczenia, gry rozrywkowe, gry symulujące lekkoatletykę oraz bieganie.
Taniec - najprostsza forma zabawy i chyba też najbardziej znana. Polega na stawianiu nogami na określonych polach (strzałkach) w zależności od tego, co pojawia się aktualnie na ekranie telewizora. Z racji tego, że mata jest dwuosobowa, można rywalizować ze znajomymi. Daje niesamowicie dużo zabawy :). Jak do tej pory, Karol ciągle mnie pobija (z resztą, jak w większości gier. Ja wygrywam z nim tyko w scrabble i SingStar). Piosenek nie jest za wiele, ale do wyboru mamy 3 poziomy trudności, co też urozmaica grę. Trzeba też powiedzieć, że nie są to znane przeboje, tylko proste piosenki stworzone na potrzeby gry. Plusem jest fakt, że strzałki jakie mamy naciskać nie pojawiają się przypadkowo, ale w rytm muzyki.
Ćwiczenia - mój ulubiony tryb maty. Wybieramy, jaki rodzaj nas interesuje (do wyboru jest joga, ćwiczenia siłowe itp.) a następnie staramy się naśladować ruchy postaci. Przy tym wszystkim nasz "trener" analizuje postawę i w razie, gdy robimy coś źle, wyświetla się odpowiednia informacja. Możliwe jest wykonywanie całego programu treningowego lub pojedynczych ćwiczeń. Można również wybrać sobie ulubione ćwiczenia i samemu ułożyć odpowiadający nam plan. Na ekranie mamy wyświetlaną informację o ilości spalonych kalorii a także pozostałym czasie ćwiczeń oraz powtórzeń.
W menu mamy możliwość wpisania swoich danych - tj. wagi, wieku, aktywności ruchowej, co precyzyjniej oblicza spalone kalorie. Niestety, nie ma możliwości stworzenia kilku profili, ale mnie wielkiej rożnicy to nie robi, bo tylko ja korzystam z tego trybu.
Joga niesamowicie mnie urzekła, tym bardziej że w tle leci spokojna, relaksująca muzyka. Z pewnością dołączę ją do mojego tygodniowego planu ćwiczeń (poza tym, mam ten punkt na swojej liście 101 w 1001).
Gry rozrywkowe - z tego co pamiętam, jest ich 7. Nie wszystkie jeszcze sprawdziłam, ale jest tam mój ukochany tetris (jestem mistrzem!), parę gier zręcznościowych i również wyścigi samochodowe. Ciekawe - należy usiąść na macie, nogą dodajemy gaz i hamujemy (naciskając na odpowiednie pola) a rękami skręcamy. Niesamowicie śmiesznie to wygląda.
Gry symulujące lekkoatletykę - ot, taka zabawa. Mamy kilka rodzajów do wyboru - rzut dyskiem, bieg na 100 metrów, skok wzwyż i tym podobne. Grałam parę razy, ale nie rzuciło mnie na kolana, może dlatego, że nie jestem fanem tego typu sportów ;). W każdym razie, lepsze to, niż siedzenie w bezruchu i klikanie w klawisze.
Bieganie - tu chyba nie trzeba za wiele tłumaczyć. Truchtamy sobie w miejscu, a na ekranie pojawia się nasza postać na ścieżce wśród zielonego terenu :) i w zależności od tego, jak szybko biegamy, porusza się po ekranie. Jeśli jesteśmy dostatecznie dobrzy, możemy wyprzedzić nawet inne postacie, które również oddają się przyjemności biegania. Na ekranie widnieje informacja o ilości spalonych kalorii a także prędkości, jaką udaje nam się osiągnąć.
Mata jest tylko w jednej wersji językowej - po angielsku. Przy grach nie robi to za wielkiej różnicy, ale w wypadku ćwiczeń podstawowa znajomość języka jest wymagana. Oczywiście można robić je na wyczucie, starając się naśladować postać, ale dużo szczegółów nasz osobisty trener nam po prostu mówi. Mnie to nie przeszkadza w żadnym stopniu, bo na tyle język znam.
Podsumowując: polecam taką matę każdemu miłośnikowi ruchu. Jestem z niej niesamowicie zadowolona i bardzo dziękuję aniołkowi za prezent (kochani rodzice <3).
Już niedługo kolejna recenzja, również czegoś, co pomaga spalić kalorie w formie zabawy, ale tym razem zdecydowanie bardziej muzycznie... :)
iFit Usb Tv Game - Your Personal Trainer to połączenie maty do tańczenia, gier rozrywkowych oraz różnego rodzaju ćwiczeń. Cała zabawa tkwi w fakcie, że nic nie da się zrobić siedząc w miejscu - potrzebny jest ruch! Gra wymaga od nas stawania na określonych polach, co pozwala zdobywać punkty... Ale zacznijmy od początku.
Matę wystarczy podłączyć do telewizora oraz do kontaktu, nie jest potrzebna żadna instalacja. Do wyboru mamy 5 trybów: taniec, ćwiczenia, gry rozrywkowe, gry symulujące lekkoatletykę oraz bieganie.
Taniec - najprostsza forma zabawy i chyba też najbardziej znana. Polega na stawianiu nogami na określonych polach (strzałkach) w zależności od tego, co pojawia się aktualnie na ekranie telewizora. Z racji tego, że mata jest dwuosobowa, można rywalizować ze znajomymi. Daje niesamowicie dużo zabawy :). Jak do tej pory, Karol ciągle mnie pobija (z resztą, jak w większości gier. Ja wygrywam z nim tyko w scrabble i SingStar). Piosenek nie jest za wiele, ale do wyboru mamy 3 poziomy trudności, co też urozmaica grę. Trzeba też powiedzieć, że nie są to znane przeboje, tylko proste piosenki stworzone na potrzeby gry. Plusem jest fakt, że strzałki jakie mamy naciskać nie pojawiają się przypadkowo, ale w rytm muzyki.
Ćwiczenia - mój ulubiony tryb maty. Wybieramy, jaki rodzaj nas interesuje (do wyboru jest joga, ćwiczenia siłowe itp.) a następnie staramy się naśladować ruchy postaci. Przy tym wszystkim nasz "trener" analizuje postawę i w razie, gdy robimy coś źle, wyświetla się odpowiednia informacja. Możliwe jest wykonywanie całego programu treningowego lub pojedynczych ćwiczeń. Można również wybrać sobie ulubione ćwiczenia i samemu ułożyć odpowiadający nam plan. Na ekranie mamy wyświetlaną informację o ilości spalonych kalorii a także pozostałym czasie ćwiczeń oraz powtórzeń.
W menu mamy możliwość wpisania swoich danych - tj. wagi, wieku, aktywności ruchowej, co precyzyjniej oblicza spalone kalorie. Niestety, nie ma możliwości stworzenia kilku profili, ale mnie wielkiej rożnicy to nie robi, bo tylko ja korzystam z tego trybu.
Joga niesamowicie mnie urzekła, tym bardziej że w tle leci spokojna, relaksująca muzyka. Z pewnością dołączę ją do mojego tygodniowego planu ćwiczeń (poza tym, mam ten punkt na swojej liście 101 w 1001).
Gry rozrywkowe - z tego co pamiętam, jest ich 7. Nie wszystkie jeszcze sprawdziłam, ale jest tam mój ukochany tetris (jestem mistrzem!), parę gier zręcznościowych i również wyścigi samochodowe. Ciekawe - należy usiąść na macie, nogą dodajemy gaz i hamujemy (naciskając na odpowiednie pola) a rękami skręcamy. Niesamowicie śmiesznie to wygląda.
Gry symulujące lekkoatletykę - ot, taka zabawa. Mamy kilka rodzajów do wyboru - rzut dyskiem, bieg na 100 metrów, skok wzwyż i tym podobne. Grałam parę razy, ale nie rzuciło mnie na kolana, może dlatego, że nie jestem fanem tego typu sportów ;). W każdym razie, lepsze to, niż siedzenie w bezruchu i klikanie w klawisze.
Bieganie - tu chyba nie trzeba za wiele tłumaczyć. Truchtamy sobie w miejscu, a na ekranie pojawia się nasza postać na ścieżce wśród zielonego terenu :) i w zależności od tego, jak szybko biegamy, porusza się po ekranie. Jeśli jesteśmy dostatecznie dobrzy, możemy wyprzedzić nawet inne postacie, które również oddają się przyjemności biegania. Na ekranie widnieje informacja o ilości spalonych kalorii a także prędkości, jaką udaje nam się osiągnąć.
Mata jest tylko w jednej wersji językowej - po angielsku. Przy grach nie robi to za wielkiej różnicy, ale w wypadku ćwiczeń podstawowa znajomość języka jest wymagana. Oczywiście można robić je na wyczucie, starając się naśladować postać, ale dużo szczegółów nasz osobisty trener nam po prostu mówi. Mnie to nie przeszkadza w żadnym stopniu, bo na tyle język znam.
Podsumowując: polecam taką matę każdemu miłośnikowi ruchu. Jestem z niej niesamowicie zadowolona i bardzo dziękuję aniołkowi za prezent (kochani rodzice <3).
Już niedługo kolejna recenzja, również czegoś, co pomaga spalić kalorie w formie zabawy, ale tym razem zdecydowanie bardziej muzycznie... :)
piątek, 28 grudnia 2012
Jak się zmotywować?
W odchudzaniu i realizowaniu praktycznie wszystkich postanowień przychodzi taki moment, kiedy opada pierwsza ekscytacja i wytrwanie na dobrej drodze staje się coraz trudniejsze. Czasem dopada nas lenistwo, czasem brak efektów skutecznie nas demotywuje. Co robić w takiej sytuacji?
Dobrym pomysłem jest napisanie wcześniej listu do siebie, na wypadek gorszego dnia. Sami wiemy najlepiej, jak do nas dotrzeć - mogą to być ostre słowa, ale też konkretne argumenty, które mają nas zniechęcić do zjedzenia kolejnego ciastka czy sprawić, że z chęcią pójdziemy ćwiczyć. Na sukces trzeba pracować długo a chwila załamania może naprawdę wiele zniweczyć i będziemy musieli zaczynać od nowa.
Poza tym, przyda się w otoczeniu ktoś, do kogo można się zwrócić w chwili słabości. Ja mam Ewelinę - która jest moją osobistą łopatką. Wykopuje z każdego dołka i skutecznie motywuje do zachowania swoich postanowień. Czasami nakrzyczy, czasem wyzwie od grubasów (:*), czasami wytłumaczy dokładnie, że nie powinnam się czymś przejmować. Wiem, że mogę na nią liczyć i to też pomaga. Polecam, każdy powinien mieć w otoczeniu taką łopatkę :)
Wiem, że sporo osób motywuje się oglądając obrazki/zdjęcia. Niektórzy zakładają nawet foldery, gdzie wrzucają pliki z dziewczynami posiadającymi super figurę, zdjęcia metamorfoz które udowadniają, że można i da się uzyskać wymarzoną sylwetkę. To samo tyczy się włosomaniaczek - zdjęcia zadbanych i pięknych włosów skutecznie motywują do nałożenia maseczki czy olejku. Mnie najbardziej pomaga czytanie blogów, czy to o odchudzaniu czy pielęgnacji - zawsze po tym mam w sobie nową energię do dbania o siebie. Zdjęcia też potrafią nieźle zachęcić :)
Jakie jeszcze macie sposoby na wytrwanie w dążeniu do celu? Jakie motywacje możecie mi polecić? :)
Dobrym pomysłem jest napisanie wcześniej listu do siebie, na wypadek gorszego dnia. Sami wiemy najlepiej, jak do nas dotrzeć - mogą to być ostre słowa, ale też konkretne argumenty, które mają nas zniechęcić do zjedzenia kolejnego ciastka czy sprawić, że z chęcią pójdziemy ćwiczyć. Na sukces trzeba pracować długo a chwila załamania może naprawdę wiele zniweczyć i będziemy musieli zaczynać od nowa.
Poza tym, przyda się w otoczeniu ktoś, do kogo można się zwrócić w chwili słabości. Ja mam Ewelinę - która jest moją osobistą łopatką. Wykopuje z każdego dołka i skutecznie motywuje do zachowania swoich postanowień. Czasami nakrzyczy, czasem wyzwie od grubasów (:*), czasami wytłumaczy dokładnie, że nie powinnam się czymś przejmować. Wiem, że mogę na nią liczyć i to też pomaga. Polecam, każdy powinien mieć w otoczeniu taką łopatkę :)
Wiem, że sporo osób motywuje się oglądając obrazki/zdjęcia. Niektórzy zakładają nawet foldery, gdzie wrzucają pliki z dziewczynami posiadającymi super figurę, zdjęcia metamorfoz które udowadniają, że można i da się uzyskać wymarzoną sylwetkę. To samo tyczy się włosomaniaczek - zdjęcia zadbanych i pięknych włosów skutecznie motywują do nałożenia maseczki czy olejku. Mnie najbardziej pomaga czytanie blogów, czy to o odchudzaniu czy pielęgnacji - zawsze po tym mam w sobie nową energię do dbania o siebie. Zdjęcia też potrafią nieźle zachęcić :)
Jakie jeszcze macie sposoby na wytrwanie w dążeniu do celu? Jakie motywacje możecie mi polecić? :)
czwartek, 27 grudnia 2012
...i po Świętach :)
Tegoroczne Święta były, nie przesadzając ani trochę, najpiękniejsze w moim życiu. Po pierwsze - dlatego, że spędzałam je z Karolem i Amelią, po drugie - miałam okazję spotkać się praktycznie z całą najbliższą rodziną i po trzecie - w tym roku moja rodzina była już dwa razy większa :).
Wigilię spędzaliśmy u naszych mam - najpierw pod 14 (moi rodzice), później pod 15 (rodzice Karola). W Boże Narodzenie udaliśmy się do rodzinki z Piskorzówka, wieczorem do rodziców Karola, gdzie była rodzina z Kotowic. Drugi dzień świąt spędziliśmy u moich rodziców, gdzie zjechała się cała rodzina mojej mamy - Nowa Ruda, Kłodzko i Słubice. Z tego, co wyliczyłam, w sumie spotkaliśmy około 30 osób. :)
Jestem niesamowicie zadowolona, szczęśliwa i zmęczona. Cały ten czas upłynął w bardzo miłej, rodzinnej atmosferze, zamieszanie było jednak nieziemskie i trochę dało się nam we znaki - szczególnie Amelii. Jak to mówią: wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej - cisza naszego mieszkania po powrocie była niesamowicie odprężająca.
Jak część z Was zapewne wie - uwielbiam dekoracje, szczególnie stołu. Kolacja wigilijna jest najbardziej odświętną w całym roku, dlatego nie wyobrażam sobie usiąść przy stole z białym obrusem i bez żadnych dodatków. Razem z mamą zadbałyśmy o elegancki wystrój - stawiając na biel z błękitem.
Pasy na stole są szyte przez mamę, a serwetki, stroik i dodatki wykonałam ja.
W moim mieszkaniu dekoracje są w kolorach srebrno-granatowych, tak jak cała choinka (kokardki robione własnoręcznie!). Amelcia szaleje na widok świecących lampek i chętnie ciągnie za łańcuchy i bombki, jeśli podejdzie się z nią blisko choinki.
Jest też trochę lampek na oknach. W najbliższych dniach posiedzę jeszcze trochę nad stroikami, bo zwyczajnie zabrakło mi czasu na zrobienie wszystkiego, tym bardziej że Amelcia najbardziej lubi zasypiać przy mamie :). Świeczniki powyżej zrobione są z odwróconych kieliszków do wina - w środku znajduje się żywa gałązka i sztuczny kwiatek. Do tego świeczka, wstążka, serwetka - i gotowe. Mam jeszcze stroik na drzwiach, który muszę sfotografować i trochę żywych gałązek w wazonikach. Całe mieszkanie jest czyste i bardzo odświętne.
Poza tym, jestem mile zaskoczona tym, co o mojej figurze powiedziała waga łazienkowa. W drugi dzień świąt, po całym tym obżarstwie, pokazała 54 kg. I nawet kilka osób zwróciło mi uwagę na to, że schudłam! Od startu straciłam już 5 kilogramów, jestem więc bardzo zadowolona. Kolejne zejdą z pewnością w tempie ekspresowym, tym bardziej że pod choinkę dostałam fantastyczny prezent, który mi w tym pomoże (napiszę o nim niedługo, jak już zostanie przetestowany). W ogóle, w tym roku dostaliśmy same trafione prezenty ;)
Powoli nadrabiam wszystkie zaległości poświąteczne - w tym czasie unikam internetu - udało mi się już zmienić szablon na blogu (który lepszy? Osobiście wolę ten obecny) i odpisać na wiadomości. W najbliższym czasie na pewno w końcu przyłożę się do bloga, obiecuję.
Wigilię spędzaliśmy u naszych mam - najpierw pod 14 (moi rodzice), później pod 15 (rodzice Karola). W Boże Narodzenie udaliśmy się do rodzinki z Piskorzówka, wieczorem do rodziców Karola, gdzie była rodzina z Kotowic. Drugi dzień świąt spędziliśmy u moich rodziców, gdzie zjechała się cała rodzina mojej mamy - Nowa Ruda, Kłodzko i Słubice. Z tego, co wyliczyłam, w sumie spotkaliśmy około 30 osób. :)
Jestem niesamowicie zadowolona, szczęśliwa i zmęczona. Cały ten czas upłynął w bardzo miłej, rodzinnej atmosferze, zamieszanie było jednak nieziemskie i trochę dało się nam we znaki - szczególnie Amelii. Jak to mówią: wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej - cisza naszego mieszkania po powrocie była niesamowicie odprężająca.
Jak część z Was zapewne wie - uwielbiam dekoracje, szczególnie stołu. Kolacja wigilijna jest najbardziej odświętną w całym roku, dlatego nie wyobrażam sobie usiąść przy stole z białym obrusem i bez żadnych dodatków. Razem z mamą zadbałyśmy o elegancki wystrój - stawiając na biel z błękitem.
Pasy na stole są szyte przez mamę, a serwetki, stroik i dodatki wykonałam ja.
W moim mieszkaniu dekoracje są w kolorach srebrno-granatowych, tak jak cała choinka (kokardki robione własnoręcznie!). Amelcia szaleje na widok świecących lampek i chętnie ciągnie za łańcuchy i bombki, jeśli podejdzie się z nią blisko choinki.
Jest też trochę lampek na oknach. W najbliższych dniach posiedzę jeszcze trochę nad stroikami, bo zwyczajnie zabrakło mi czasu na zrobienie wszystkiego, tym bardziej że Amelcia najbardziej lubi zasypiać przy mamie :). Świeczniki powyżej zrobione są z odwróconych kieliszków do wina - w środku znajduje się żywa gałązka i sztuczny kwiatek. Do tego świeczka, wstążka, serwetka - i gotowe. Mam jeszcze stroik na drzwiach, który muszę sfotografować i trochę żywych gałązek w wazonikach. Całe mieszkanie jest czyste i bardzo odświętne.
Poza tym, jestem mile zaskoczona tym, co o mojej figurze powiedziała waga łazienkowa. W drugi dzień świąt, po całym tym obżarstwie, pokazała 54 kg. I nawet kilka osób zwróciło mi uwagę na to, że schudłam! Od startu straciłam już 5 kilogramów, jestem więc bardzo zadowolona. Kolejne zejdą z pewnością w tempie ekspresowym, tym bardziej że pod choinkę dostałam fantastyczny prezent, który mi w tym pomoże (napiszę o nim niedługo, jak już zostanie przetestowany). W ogóle, w tym roku dostaliśmy same trafione prezenty ;)
Powoli nadrabiam wszystkie zaległości poświąteczne - w tym czasie unikam internetu - udało mi się już zmienić szablon na blogu (który lepszy? Osobiście wolę ten obecny) i odpisać na wiadomości. W najbliższym czasie na pewno w końcu przyłożę się do bloga, obiecuję.
czwartek, 20 grudnia 2012
Już nie jestem nastolatką.
Dzisiaj są moje urodziny, dwudzieste. Z tej okazji nie będę robić żadnych podsumowań i nie zamierzam pisać o tym, jak czas szybko mija.
Dwadzieścia lat temu w Bystrzycy Kłodzkiej, o siódmej pięćdziesiąt pięć, moja kochana mama zobaczyła mnie po raz pierwszy. Po trudzie porodu, dziewięciu miesiącach oczekiwania, wzięła mnie w końcu w ramiona. Myślę sobie, że podczas swoich urodzin wypada też pomyśleć o mamach - dla których ten dzień na pewno jest wyjątkowy, ale i nie bez bólu i wyrzeczeń. W końcu wtedy wszystko się zmieniło - skończyło się beztroskie życie, zaczęły obowiązki i odpowiedzialność, która będzie trwać już do końca życia.
Jestem mojej mamie całkowicie wdzięczna za to, że mnie urodziła. To takie błahe, ale chyba za rzadko za to dziękujemy. Oprócz tego, że pojawiłam się na świecie - jestem wdzięczna za to, jakie miałam/mam życie. Za wszystko, co mi dała.
Mogę bez problemu nazwać mamę najlepszą przyjaciółką - oczywiście z zachowaniem do niej szacunku i granic rodzic-dziecko. Zawsze przy mnie była. Pomagała mi rozwiązywać problemy, motywowała do pracy nad sobą i nie pozwalała się użalać, co tak bardzo lubiłam robić. Nauczyła mnie szacunku do innych osób, dziękowania i proszenia. Dzięki Niej związałam swoje życie ze śpiewem, muzyką - to moja mama zaproponowała mi dołączenie do chóru, co wspominam bardzo miło. To dzięki niej zdecydowałam się na prowadzenie chóru w Wierzbnie i to Ona mi w tym pomaga. Zasługą mojej mamy jest to, że potrafię coś tam ugotować i zrobić w domu (chociaż nie jest to nawet połowa Jej umiejętności).
Przy tym wszystkim - pamiętam noce, w których śmiałyśmy się jak szalone z powodu nagrywanych piosenek i jak dostawałyśmy takiej głupawki, że nie mogłyśmy się opanować. Oglądanie LOST po nocach, aż do zdarcia płyty, wspólne pisanie na kartce planów przedświątecznych, godzinne rozmawianie przez telefon teraz, kiedy już mieszkamy sami. Podziwiam moją mamę za to, jak silną jest kobietą. Za to, jak wiele potrafi znieść, jak bardzo walczy o dobro swoich dzieci i jak mocno je kocha.
Szanuję moją mamę jak nikogo innego na świecie i jest ona dla mnie największym autorytetem. Nikt tak, jak Ona nie potrafi "reklamować" zakupionych środków czystości i cieszyć się ze sprzątania. Nie znam drugiej osoby, która jest tak wrażliwa i uczuciowa, ale jednocześnie ukrywa to i jest silna, żeby być oparciem dla reszty. Moja mama jest pełna ciepła, inteligentna i utalentowana.
Jestem naprawdę ogromnie szczęśliwa, że mam taką cudowną i niesamowitą mamę. Wiem, że pisałam o tym na photoblogu, ale naprawdę, moja mama zasługuje na tysiące takich wpisów z podziękowaniem i miliony uścisków za to, co dla mnie zrobiła. Kocham Cię mamo. Dziękuję, że jesteś! Najlepsze życzenia z okazji jutrzejszych urodzin!
Dwadzieścia lat temu w Bystrzycy Kłodzkiej, o siódmej pięćdziesiąt pięć, moja kochana mama zobaczyła mnie po raz pierwszy. Po trudzie porodu, dziewięciu miesiącach oczekiwania, wzięła mnie w końcu w ramiona. Myślę sobie, że podczas swoich urodzin wypada też pomyśleć o mamach - dla których ten dzień na pewno jest wyjątkowy, ale i nie bez bólu i wyrzeczeń. W końcu wtedy wszystko się zmieniło - skończyło się beztroskie życie, zaczęły obowiązki i odpowiedzialność, która będzie trwać już do końca życia.
Jestem mojej mamie całkowicie wdzięczna za to, że mnie urodziła. To takie błahe, ale chyba za rzadko za to dziękujemy. Oprócz tego, że pojawiłam się na świecie - jestem wdzięczna za to, jakie miałam/mam życie. Za wszystko, co mi dała.
Przy tym wszystkim - pamiętam noce, w których śmiałyśmy się jak szalone z powodu nagrywanych piosenek i jak dostawałyśmy takiej głupawki, że nie mogłyśmy się opanować. Oglądanie LOST po nocach, aż do zdarcia płyty, wspólne pisanie na kartce planów przedświątecznych, godzinne rozmawianie przez telefon teraz, kiedy już mieszkamy sami. Podziwiam moją mamę za to, jak silną jest kobietą. Za to, jak wiele potrafi znieść, jak bardzo walczy o dobro swoich dzieci i jak mocno je kocha.
Szanuję moją mamę jak nikogo innego na świecie i jest ona dla mnie największym autorytetem. Nikt tak, jak Ona nie potrafi "reklamować" zakupionych środków czystości i cieszyć się ze sprzątania. Nie znam drugiej osoby, która jest tak wrażliwa i uczuciowa, ale jednocześnie ukrywa to i jest silna, żeby być oparciem dla reszty. Moja mama jest pełna ciepła, inteligentna i utalentowana.
Jestem naprawdę ogromnie szczęśliwa, że mam taką cudowną i niesamowitą mamę. Wiem, że pisałam o tym na photoblogu, ale naprawdę, moja mama zasługuje na tysiące takich wpisów z podziękowaniem i miliony uścisków za to, co dla mnie zrobiła. Kocham Cię mamo. Dziękuję, że jesteś! Najlepsze życzenia z okazji jutrzejszych urodzin!
środa, 19 grudnia 2012
Pielęgnacja maluszka
Znów mam mało czasu na blogi i internet, święta zbliżają się zdecydowanie za szybko i pochłaniają mnie bez reszty. Prawie całe mieszkanie mamy już generalnie sprzątnięte, kartki wysłane, ciasteczka upieczone, prezenty czekają na zapakowanie. Mam też za sobą ostatnią próbę z chórem - wczoraj ćwiczyliśmy kolędy w bardzo miłym nastroju. Trochę czasu muszę jeszcze poświęcić na dekoracje świąteczne, chociaż część leży już i czeka na swoją kolej. :) Między Świętami a Sylwestrem postaram się znaleźć chwilę, żeby nadrobić wszystkie blogowe zaległości i w końcu zmienić szablon. Tymczasem notka, którą napisałam jakiś czas temu i czekała na publikację.
Dużo pisałam o swojej pielęgnacji, tym razem chciałam
napisać troszkę o tym, jak dbam o moją Amelcię. W przypadku dziecka wyznaję
zasadę „minimum to wystarczająco” i nie przesadzam z ilością kosmetyków. Moim
zdaniem nie ma sensu przyzwyczajać skórę do wielu produktów, zwłaszcza w
przypadku takiego maluszka. :)
Czego używam/używałam?
·
Oliwka Babydream, o której już pisałam TUTAJ. Do
masażu lub na główkę. Nie jest jednak naszym codziennym kosmetykiem, bo nie
widzę potrzeby tak częstego natłuszczania skóry maleństwa. W wypadku
przesuszenia skóry na pewno po nią sięgnę, jeśli się pojawi.
·
Żel do mycia 3 w 1 – Johnson's Baby. Dodaję do wody i robię pianę, której używam do mycia.
„Brudniejsze” miejsca myję dodatkową ilością płynu (a Amelia śmieje się jak
szalona, kiedy zabieramy się za szyjkę :D).
· Chusteczki nawilżające babydream - przy zmianie pieluszki. Staram się też nie używać ich za każdym razem i do mycia użyć po prostu wacika z wodą/płynem do mycia.
·
Maść Bepanthen/krem pielęgnacyjny sudopanten z
jakiejś próbki – jeżeli zauważę
zaczerwienienie na pupie i TYLKO WTEDY. Jestem przeciwniczką smarowania pupy
przy każdej zmianie pieluszki, tym bardziej jeśli używa się mocnej maści czy
kremu. Kremu używam, jeśli coś się dzieje. W przypadku większego zaczerwienia
lub gdy coś mnie zaniepokoi (co zdarza się bardzo, bardzo rzadko), używam
sudocremu. Podkreślam: muszę mieć do tego naprawdę poważne powody. Mam malutką
próbkę i do tej pory jej nie zużyłam nawet w połowie. Na półce stoi też wielkie
opakowanie Sudomaxu, od mamy Karola, którego nawet nie otworzyłam – bo nie było
potrzeby. Moim zdaniem najlepszym "kosmetykiem" do pupy jest po prostu powietrze, czyli wietrzenie. Jak widać, moja filozofia się sprawdza, bo przez 5 miesięcy Amelcia
nie odparzyła się ani razu. :)
·
Krem bambino z tlenkiem cynku – na buzię przed
spacerem podczas zimowej pogody. Póki nie nadeszły mrozy, też nie smarowałam,
bo nie było moim zdaniem takiej potrzeby.
·
Oilatum – do co drugiej kąpieli w pierwszym
miesiącu, kiedy Melcia miała suchą skórę zamiast płynu do mycia. Fantastycznie
pachnie i niesamowicie nawilża. Aktualnie nie używam. Czeka na sytuację
awaryjną.
·
Sól fizjologiczna – do przemywania oczka, kiedy
ropiało. Aktualnie nie używam, bo z oczkami nic się nie dzieje :). Trzymam ją
też w razie kataru do noska.
Jak widać, zestaw jest minimalny, ale w moim przypadku
się sprawdza. Tak samo było z pępkiem Melci, za radą położnej nie smarowałam
żadnym spirytusem czy innym świństwem, po prostu utrzymywałam go w suchości.
Odpadł po tygodniu i zagoił się od razu, bez żadnego paprania. Czasem mniej
znaczy po prostu lepiej :)
czwartek, 13 grudnia 2012
Prezent dla mamy i maluszka.
Koleżanka urodziła, jest już z dzidziusiem w domu,
planujemy ją odwiedzić i z tej okazji chcemy jej coś podarować. Tylko pytanie:
co takiego? Nawet, jeśli nie masz żadnego doświadczenia z małymi dziećmi,
możesz wybrać coś, co na pewno im się spodoba.
Dzisiaj wpis, który na pewno ułatwi kupowanie prezentów dla świeżo
upieczonych mam i ich maleństw. Wypowiadam się jedynie bazując na swoim
doświadczeniu, weźcie to więc za subiektywny przegląd pomysłów.
Prezenty praktyczne
Według mnie, najlepiej sprawdzającym się prezentem są…
pampersy! Wiadomo, że używa się ich sporo i trzeba je kupować naprawdę często
(zwłaszcza w pierwszych miesiącach). Tego rodzaju podarunek na pewno odciąży
kieszeń rodziców i chociaż zostanie w krótkim czasie zużyty, na pewno nie
będzie przyjęty bez wdzięczności. Kwestia rozmiarów i rodzajów: lepiej kupić za
duże, niż za małe. Jeśli dziecko ma już miesiąc, weź rozmiar 2. Lepiej nie
kupować jedynek, bo po pierwsze: rodzice często kupują spory zapas. A po
drugie: na dwójki można przerzucić się bardzo szybko. Na allegro można też
znaleźć pampersy pakowane w piękne bukiety – łączymy praktyczne z walorem
estetycznym.
Równie dobrze sprawdzają się chusteczki nawilżające (tu
uwaga, bo niektóre mamy mogą być wybredne i nie lubić konkretnego rodzaju,
najlepiej spytać) i wkładki laktacyjne, których też sporo schodzi, zwłaszcza
przy nawale.
Zabawki
Wciąż jednak sporo osób stawia na zabawki, bo wiadomo –
od przybytku głowa nie boli. Jest to równie dobry pomysł, pod warunkiem, że
przestrzega się kilku zasad:
·
Tanie, chińskie zabawki są czasami
niebezpieczne. Lepiej zdecydować się na coś sprawdzonego producenta, co posiada
wszystkie niezbędne atesty. I tu mówię z doświadczenia, bo miałam przykrą
sytuację z zabaweczką, która przytrzasnęła Amelii paluszki. Na szczęście nic im
się nie stało i pomogło utulenie w ramionach mamy, ale teraz już używamy jej
jedynie pod moim nadzorem (co jednak nie zmienia faktu, że zabawkę tę lubię
chyba bardziej od Melci :D).
·
Warto dopasować zabawkę do wieku maluszka: w
pierwszych tygodniach, kiedy dziecko jeszcze nie chwyta, sprawdzą się
wszelkiego rodzaju karuzele, zabawki z kontrastującymi kolorami, które można
zawiesić nad łóżeczkiem bądź wózkiem. Później przyjdzie czas na lekkie
gryzaczki lub plastikowe grzechotki do pierwszego chwytania. Dobrze jest
zwrócić uwagę na ich kształt: czy mała rączka będzie mogła je bez problemu
złapać. Sprawdzi się też wszystko, co miękkie, pluszowe.
Dopiero w następnych miesiącach możemy interesować się dużymi grzechotkami,
klockami i resztą całego asortymentu.
Prezent dla mamy
Są osoby (i chwała im za to!), które chciałyby podarować
coś mamie, niekoniecznie związanego z macierzyństwem. I bardzo dobrze, bo sama
pamiętam, jakie to było miłe. :) Niesamowitą niespodziankę zrobiły mi Ola i
Monia: dostałam od nich peeling cukrowy domowej roboty i kule do kąpieli.
Sprawiły mi dużo radości, poza tym pozwoliły zrelaksować się w łazience po
wyczerpującym dniu. Jestem w ogóle wielką zwolenniczką prezentów własnoręcznie
robionych, bo wtedy widać, jak bardzo komuś zależało. Zawsze przedłożę ręcznie
robioną kartkę urodzinową nad kolejny zestaw dezodorant + balsam do ciała w
pudełku. :)
Myślę, że w tej kwestii możecie spokojnie naśladować moje
niezastąpione przyszłe druhny. Peeling, sól do kąpieli, płyn, kule, wszystko,
co pięknie pachnie i relaksuje.
Pamiątki
Jeśli zależy Ci na prezencie, którym maluszek będzie mógł cieszyć
się za kilka/kilkanaście lat i dodatkowo będzie ładną pamiątką. Tego typu
prezenty generalnie daje się na Chrzciny, Roczek i tego typu podniosłe
uroczystości.
·
Album typu „moje dziecko” – do wpisywania
najważniejszych przeżyć w życiu maluszka, pierwszych zdjęć, słów, z miejscem na
wklejenie zdjęcia z usg i kopertą na pierwsze włoski. Coś niesamowitego!
Amelcia dostała taki od swojej Chrzestnej a ja sukcesywnie go uzupełniam, poza
tym sama mam w domu taki album, który wypełniała mi moja mama. Czyta się go z nostalgią.
·
Medalik z grawerem – również prezent od
Chrzestnej. Moja córeczka dostała medalik z aniołkiem i napisem „Amelia” na
rewersie. Coś pięknego ;)
·
Album na zdjęcia – jeśli rodzice lubią je robić.
Do naszych albumów wklejam zdjęcia córeczki z każdego dnia życia, póki co mam w
planach kontynuować to przez rok, ale kto wie, może pokuszę się o dłuższy okres
czasu… :)
Strasznie długi post z tego wyszedł a i tak nie wypisałam
wszystkiego, co chciałam. A jakie są Wasze pomysły na prezenty dla mam i
pociech? A może, jako mamy, dostałyście coś z czego jesteście szczególnie
zadowolone?
wtorek, 11 grudnia 2012
Druga szansa dla kosmetyków
Mam zalegający w szafce balsam do ciała, którego nie
używam, bo przeszkadza mi w nim parę aspektów. Po pierwsze: oblepia skórę i
bardzo długo się wchłania. Po drugie: zapach jest intensywnie słodko-miodowy,
nie przypadł mi do gustu. Wyczuwalny był na skórze przez długi, długi czas po
nałożeniu. Został przeze mnie i znajomych nazwany „śmierdzącym balsamem” i
wylądował na dnie szafki. Staram się jednak zużywać zalegające kosmetyki,
szczególnie te, którym zbliża się termin ważności. Postanowiłam więc go
ulepszyć.
Dodałam do słoiczka dużą ilość cukru, odrobinę oliwkiBabydream i cynamon, żeby zapach można było tolerować chociaż podczas
aplikacji. I używam jako peeling do skóry ciała (poza twarzą). Jakie wrażenia?
Zdecydowanie lepszy, niż samodzielnie. Odpowiednio
natłuszcza, ujędrnia skórę i poprawia jej stan. Aktualnie „śmierdzący balsam
przeżywa drugą młodość :). Stoi na półce w łazience i używam go konsekwentnie
przy każdym myciu. Planuję podobne czary wykonać w innymi, zalegającymi kosmetykami.
* * * * * * * * * * * * * * * * * * *
Ostatnie dni mijają mi pod znakiem przygotowań przedświątecznych - robimy w naszym mieszkaniu generalne porządki, kompletuję dekorację a wczoraj wzięłam się za robienie kartek. Największy komplement powiedział mi mój braciszek - "One wyglądają, jakby były kupione". Uznałam to za objaw profesjonalizmu (i cieszyłam się jak głupia). Uwielbiam całe to zamieszanie związane ze Świętami i w tym roku cieszę się nieco mocniej, bo to pierwsze nasze wspólne Święta. Już widzę, jak Amelia będzie się cieszyć na widok lampek na choince :).
Co do tematu mojego odchudzania i walki o figurę - trochę to zaniedbałam w ostatnim czasie usprawiedliwiając się chorobą i milionem innych czynników, ale moja niezastąpiona i kochana mama skutecznie zmotywowała mnie do podniesienia się i nie rezygnowania z planów. Wracam więc do diety (zdrowego trybu życia), odrzucam fastfoody i wprowadzam do programu dnia więcej ćwiczeń (ZUMBA!).
Poza tym, chciałabym zdementować plotkę, która krąży po Wierzbnie - NIE JESTEM W SZPITALU. Nie mam też zapalenia płuc. Nie jestem poważnie chora, właściwie już powoli zdrowieję. I z Amelią też jest wszystko w porządku :). Także nie macie się o co martwić! Tak to jest, jak jeden drugiemu coś powtórzy a on powie dalej swoją wersję... powstają rzeczy zupełnie niezgodne z prawdą.
Jeśli chodzi o moją listę 101w1001 - udało mi się popracować nad paroma punktami. Staram się codziennie słuchać innej stacji rmfon,sprzątam szafeczkę przy biurku i dzisiaj będę robić ciasteczka na choinkę. :) Okazało się też, że Mikołaj również zagląda na mojego bloga, bo obdarował mnie wymarzonymi pończochami. Dziękuję Mikołaju! :*
poniedziałek, 10 grudnia 2012
Produkt do zadań specjalnych - oliwka Babydream
Moje przeziębienie okazało się być zapaleniem zatok, czemu mnie to nie dziwi? W każdym razie, dzisiaj jest już lepiej, bo infekcja zeszła na dolne drogi oddechowe i zamiast wręcz eksplodującego bólu szczęki i twarzy, męczę się ze zwyczajnym mokrym kaszlem. Przez moją niedyspozycję zaniedbałam trochę bloga, ale postaram się to naprawić w najbliższym czasie, bo mam kilka pomysłów na notki. :)
Miałam już jakiś czas temu napisać o tym kosmetyku, bo dawno nie spotkałam się z tak wszechstronnym produktem. Mowa tu o oliwce Babydream, do kupienia w każdym Rossmannie za śmiesznie niską cenę: 6,49. Jestem niesamowicie z niej zadowolona i na pewno będę jej stałym kupcem. Jak ją używałam do tej pory?
* Do masażu - przez długi okres po każdej kąpieli robiłam Amelii masaż. Oliwka idealnie się do tego nadała, ułatwiła poruszanie się po skórze malutkiej. Poza tym, Melcia miała suchą skórkę w pierwszych miesiącach, pani pediatra wpisywała to notorycznie w kartę aż do momentu użycia tej oliwki: skóra stała się nawilżona i do tej pory taka została.
* Na główkę - jeżeli zauważam na skorze głowy Melci chociaż najmniejszą skorupkę, nakładam na nią dużą ilość oliwki, zostawiam na kilka godzin a następnie wyczesuję miękką szczoteczką. I główka wraca do prawidłowego stanu. Dzięki temu ciemieniuchy nam nie straszne! Pilnuję tego szczególnie mocno, bo do ciemieniuchy mają skłonność alergicy a z racji tego, że mam alergie i astmę, Melcia ma spore prawdopodobieństwo odziedziczyć je po mnie... (swoją drogą, wolałabym żeby odporność i zdrowie odziedziczyła po Karolu, którego jeszcze nigdy nie widziałam poważnie chorego - a wychodzi bez szalika, czasem bez czapki, podczas gdy ja jestem cała opatulona i wiecznie łapię jakieś choroby).
* Do ciała - dla siebie, dla odmiany. Nawilża i koi skórę. Również np. tą pod noskiem po częstym używaniu chusteczek higienicznych :). Dodatkowo, trzeba się "namęczyć" aby wetrzeć ją w skórę, co zmusza do dokładniejszego masażu skóry - tylko na plus.
* Na włosy - jako olejek. Nakładam na suche włosy na długość, pozostawiam na całą noc i zmywam. Bardzo dobrze na nie działa, są miękkie i błyszczące, widać że wpływają na regenerację.
* Po depilacji - nie znam innego produktu, który działałby lepiej. Łagodzi podrażnienia, likwiduje uczucie suchości, nawilża pierwszorzędnie. Polecam szczególnie, jeśli ktoś jak ja używa depilatora lub maszynki elektrycznej. Nie tylko dla kobiet :)
* Do kąpieli - czasami dodaję do wody podczas kąpieli Amelii, czasami do swojej kąpieli jeśli nie chce mi się po myciu poświęcać czasu na nawilżanie skóry - dobry patent dla leniwych, żeby zaoszczędzić na czasie, ale jednocześnie zadbać o skórę.
Podsumowując, moim zdaniem to punkt obowiązkowy w kosmetyczce każdej kobiety - nie tylko mamy - z racji tego, że sprawdza się w wielu sytuacjach a naprawdę nie kosztuje wiele. Szczerze polecam! :)
Miałam już jakiś czas temu napisać o tym kosmetyku, bo dawno nie spotkałam się z tak wszechstronnym produktem. Mowa tu o oliwce Babydream, do kupienia w każdym Rossmannie za śmiesznie niską cenę: 6,49. Jestem niesamowicie z niej zadowolona i na pewno będę jej stałym kupcem. Jak ją używałam do tej pory?
* Do masażu - przez długi okres po każdej kąpieli robiłam Amelii masaż. Oliwka idealnie się do tego nadała, ułatwiła poruszanie się po skórze malutkiej. Poza tym, Melcia miała suchą skórkę w pierwszych miesiącach, pani pediatra wpisywała to notorycznie w kartę aż do momentu użycia tej oliwki: skóra stała się nawilżona i do tej pory taka została.
* Na główkę - jeżeli zauważam na skorze głowy Melci chociaż najmniejszą skorupkę, nakładam na nią dużą ilość oliwki, zostawiam na kilka godzin a następnie wyczesuję miękką szczoteczką. I główka wraca do prawidłowego stanu. Dzięki temu ciemieniuchy nam nie straszne! Pilnuję tego szczególnie mocno, bo do ciemieniuchy mają skłonność alergicy a z racji tego, że mam alergie i astmę, Melcia ma spore prawdopodobieństwo odziedziczyć je po mnie... (swoją drogą, wolałabym żeby odporność i zdrowie odziedziczyła po Karolu, którego jeszcze nigdy nie widziałam poważnie chorego - a wychodzi bez szalika, czasem bez czapki, podczas gdy ja jestem cała opatulona i wiecznie łapię jakieś choroby).
* Do ciała - dla siebie, dla odmiany. Nawilża i koi skórę. Również np. tą pod noskiem po częstym używaniu chusteczek higienicznych :). Dodatkowo, trzeba się "namęczyć" aby wetrzeć ją w skórę, co zmusza do dokładniejszego masażu skóry - tylko na plus.
* Na włosy - jako olejek. Nakładam na suche włosy na długość, pozostawiam na całą noc i zmywam. Bardzo dobrze na nie działa, są miękkie i błyszczące, widać że wpływają na regenerację.
* Po depilacji - nie znam innego produktu, który działałby lepiej. Łagodzi podrażnienia, likwiduje uczucie suchości, nawilża pierwszorzędnie. Polecam szczególnie, jeśli ktoś jak ja używa depilatora lub maszynki elektrycznej. Nie tylko dla kobiet :)
* Do kąpieli - czasami dodaję do wody podczas kąpieli Amelii, czasami do swojej kąpieli jeśli nie chce mi się po myciu poświęcać czasu na nawilżanie skóry - dobry patent dla leniwych, żeby zaoszczędzić na czasie, ale jednocześnie zadbać o skórę.
Podsumowując, moim zdaniem to punkt obowiązkowy w kosmetyczce każdej kobiety - nie tylko mamy - z racji tego, że sprawdza się w wielu sytuacjach a naprawdę nie kosztuje wiele. Szczerze polecam! :)
środa, 5 grudnia 2012
Moje sposoby na przeziębienie.
Temat trochę odbiegający od całości: dzisiaj nie o odchudzaniu czy pielęgnacji. I mnie dopadło przeziębienie, co niestety spowodowało też brak chęci do ćwiczeń, trzymania diety czy dbania o siebie ponad to, co jest absolutnym minimum. Spędzam więc dzień względnie spokojnie i pomimo spaceru do apteki, dość leniwie.
Mówiąc szczerze, mam bardzo słabą odporność. Często choruję, prawie zawsze łapią mnie zatoki (nabawiłam się tego w liceum: mycie głowy rano przed samym wyjściem, wychodzenie z pół-mokrymi włosami bez czapki w zimie, ubieranie się nieodpowiednio do pogody...) i trochę się z tym męczę. Z racji tego, że wciąż karmię piersią, leki odpadają. To nawet lepiej, bo mam okazję zadbać o zdrowie naturalnymi metodami.
1. Syrop czosnkowy - z przepisu mojego dziadka. Wyciskamy czosnek, cytrynę, dodajemy trochę wody i soku malinowego (rzecz jasna własnej roboty), odstawiamy na trochę, odcedzamy, pijemy trzy razy dziennie po łyżce. Działa szybko i mocno, więc polecam każdemu. Tym razem jednak nie zdecydowałam się na niego, bo ostatnim razem po wypiciu Amelia miała niechęć do mleka :). Trudno jej się dziwić, stężenie czosnku jest naprawdę wysokie. Przerzuciłam się więc na...
2. Prenalen - syrop na bazie czosnku i soku z malin, czyli właściwie to samo, ale jako gotowy lek. Dedykowany jest kobietom w ciąży i karmiącym, używałam go już kilka razy, kiedy podczas ciąży łapały mnie nieszczęsne zatoki i za każdym razem byłam z niego bardzo zadowolona. Przygotowany z całkowicie naturalnych składników.
3. Maść rozgrzewająca - ale nie w standardowym użyciu (mam na myśli: nasmaruj się, idź się "wypocić") tylko jako inhalator: smaruję niewielką ilość pod nosem i wdycham. Stuprocentowo ułatwia oddychanie, według mnie lepiej niż jakiekolwiek krople.
4. Wietrzenie mieszkania - bo nie ma nic gorszego niż siedzenie cały dzień, podczas choroby, w tym samym pokoju i tych samych zarazkach :). Przenoszę się po prostu do innego pokoju, szeroko otwieram okna i wietrzę cały pokój. O wiele przyjemniej się wtedy siedzi i mam pewność świeżego powietrza.
5. Gorąca herbata - ja to w ogóle jestem herbacianą kobietą :). Tak jak kawy nie trawię, tak herbatę mogłabym pić litrami. W czasie choroby decyduję się na zieloną korzystając z rady mamy - bo czarna herbata wysusza gardło i pogarsza tylko sytuację.
Mówiąc szczerze, mam bardzo słabą odporność. Często choruję, prawie zawsze łapią mnie zatoki (nabawiłam się tego w liceum: mycie głowy rano przed samym wyjściem, wychodzenie z pół-mokrymi włosami bez czapki w zimie, ubieranie się nieodpowiednio do pogody...) i trochę się z tym męczę. Z racji tego, że wciąż karmię piersią, leki odpadają. To nawet lepiej, bo mam okazję zadbać o zdrowie naturalnymi metodami.
1. Syrop czosnkowy - z przepisu mojego dziadka. Wyciskamy czosnek, cytrynę, dodajemy trochę wody i soku malinowego (rzecz jasna własnej roboty), odstawiamy na trochę, odcedzamy, pijemy trzy razy dziennie po łyżce. Działa szybko i mocno, więc polecam każdemu. Tym razem jednak nie zdecydowałam się na niego, bo ostatnim razem po wypiciu Amelia miała niechęć do mleka :). Trudno jej się dziwić, stężenie czosnku jest naprawdę wysokie. Przerzuciłam się więc na...
2. Prenalen - syrop na bazie czosnku i soku z malin, czyli właściwie to samo, ale jako gotowy lek. Dedykowany jest kobietom w ciąży i karmiącym, używałam go już kilka razy, kiedy podczas ciąży łapały mnie nieszczęsne zatoki i za każdym razem byłam z niego bardzo zadowolona. Przygotowany z całkowicie naturalnych składników.
3. Maść rozgrzewająca - ale nie w standardowym użyciu (mam na myśli: nasmaruj się, idź się "wypocić") tylko jako inhalator: smaruję niewielką ilość pod nosem i wdycham. Stuprocentowo ułatwia oddychanie, według mnie lepiej niż jakiekolwiek krople.
4. Wietrzenie mieszkania - bo nie ma nic gorszego niż siedzenie cały dzień, podczas choroby, w tym samym pokoju i tych samych zarazkach :). Przenoszę się po prostu do innego pokoju, szeroko otwieram okna i wietrzę cały pokój. O wiele przyjemniej się wtedy siedzi i mam pewność świeżego powietrza.
5. Gorąca herbata - ja to w ogóle jestem herbacianą kobietą :). Tak jak kawy nie trawię, tak herbatę mogłabym pić litrami. W czasie choroby decyduję się na zieloną korzystając z rady mamy - bo czarna herbata wysusza gardło i pogarsza tylko sytuację.
A Wy, jak radzicie sobie z przeziębieniem? :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)